3 marca - poniedziałek
Ranek jest dla mnie łaskawy, nie odczuwam konsekwencji dnia poprzedniego, czyli wygląda na to, że objawy zespołu abstynencyjnego w Laosie nie obowiązują :)
Płacę za kolejny dzień, uprzejmie upominając się o jakiś rabacik. Pani w recepcji, z niewzruszoną miną pobiera zapłatę, udając przy tym niezrozumienie zagadnienia. No trudno, niech i tak będzie :). W drodze nad rzekę, zaopatruję się w bagietkę i jakiś serek topiony, po czym przysiadłszy na pobliskim murku, konsumuję swoje skromne śniadanie. Rozglądam się za transportem, jako że dziś zamierzam wypuścić się nieco dalej poza miasto. Sporo słyszałam o urodzie tutejszych wodospadów, a że lubię takie wodospadowe klimaty, chętnie pojadę je obejrzeć.
Oczywiście nie ma z tym żadnego problemu, bo niemal na każdym kroku słyszy się "excuse me madam, waterfall Kuang Si? Wystarczy wsiąść, zapłacić 150-200 tys i marzenie staje się faktem. Jednak moja intuicja podpowiada, że przy odrobinie wysiłku, z pewnością znajdę korzystniejszą opcję. Odwiedzam kilka biur podróży i już po chwili jestem szczęśliwą posiadaczką biletu na vana w dwie strony za 40 tys, plus wstęp do wodospadów za dodatkowe 20 tys. O, intuicjo moja, trwaj!
Idę na zupę do swojej knajpki. O 13:30 stawiam się w umówionym miejscu i już po kilku minutach jestem w drodze do odległego o 37km wodospadu.
c.d.n